Ben Nevis – Wielka Brytania
Po włoskich klimatach pozostały już tylko wspomnienia. W międzyczasie udało się kilka wycieczek w bliższej okolicy, ale wreszcie przyszedł czas na długo planowany wypad do Szkocji! Przygoda rozpoczęła się niestety przełożonym, a następnie sporo opóźnionym lotem, lecz finalnie udało mi się wylądować w środku nocy w Edynburgu. Przez lotnicze komplikacje pierwszy dzień podróży został poświęcony na regenerację, a następnie na pierwszy etap podróży – zwiedzanie Edynburga i okolicy.
Edynburg
Choć głównym celem wyprawy było zdobycie najwyższego szczytu Wielkiej Brytanii, to z uwagi na rodzinną wizytę pierwszym punktem na mapie jest stolica Szkocji. Jakoś nigdy nie kręciło mnie zbytnio miejskie zwiedzanie. Zdecydowanie im bardziej dziko tym lepiej, jednak muszę przyznać, że Edynburg robi pozytywne wrażenie. W ścisłym centrum w zasadzie na co by człowiek nie zerknął to wygląda „ładnie i zabytkowo”, więc fani weekendowych miejskich wypadów z pewnością będą czuć się jak w raju. Mnie jednak najbardziej urzekła Góra Artura (Arthur’s Seat). Niby niewysoka (tylko 251 m n.p.m. ), ale do morza w linii prostej zaledwie 3km. Dawno temu wulkan, dziś wizytówka Edynburga, cel wizyt turystów oraz świetne miejsce do aktywnego wypoczynku dla lokalsów. Bazaltowe klify przeplatane zielonymi łąkami i raczej niską roślinnością, co daje wyśmienity punkt widokowy na całe miasto. Opis chyba wystarczająco zachęcający do sprawdzenia 🙂 Dodatkowo u podnóża góry pałac Holyrood będący rezydencją monarchów brytyjskich w Szkocji.
Kolejnym ciekawym miejscem w samym centrum jest Edinburgh Castle. Wzniesiony również na bazaltowej skale ( 120 m n.p.m. ), jest jedną z najstarszych i najpotężniejszych fortec w Wielkiej Brytanii i kolejną z wizytówek Edynburga. Niestety czasu na zwiedzanie w środku nie było, za to u podnóża góry, na której zbudowano warownię, dziś znajduje się park. Kolejne miejsce do wypoczynku w sercu miasta. Masa, różnorodnej i świetnie zadbanej roślinności, do tego widok na monumentalny zamek. W parku znajduje się również polski akcent – pomnik niedźwiedzia Wojtka, który wraz z żołnierzami korpusu gen. Andersa brał udział w bitwie o Monte Casino.
Ben Nevis
Z Edynburga wyruszamy o 6 rano i czeka nas ok. 3 godzin jazdy, więc dosyć sporo. Już po chwili opuszczamy miasto, przez moment jedziemy pośród zielonych pól i lasów, lecz szybko witają nas górskie klimaty. Widoki rodem z filmów i seriali fantasy. Wszędzie góry, wszędzie zielono i gdyby nie biegnąca między nimi droga to w zasadzie brak jakiejkolwiek cywilizacji. Ok. godziny 9:00 meldujemy się na parkingu i rozpoczynamy marsz na szczyt, po który się tutaj dziś znaleźliśmy.
Pierwszy kilometr po płaskim, co jakiś czas przekraczając ogrodzenia dla owiec (są specjalne przejścia, nie na Jana :)). Po kwadransie zaczynamy nabierać wysokość. Od tego momentu, nie licząc ostatniej prostej do szczytu, będzie tylko pod górkę. Szybko przekonujemy się, że nieco kapryśna pogoda Edynburga to przeszłość i będzie ciepło (i jest to łagodne stwierdzenie). Pierwsze 4km, czyli połowę drogi na szczyt przechodzimy w jakieś 105 minut i robimy kwadrans przerwy na drugie śniadanie. Ja podekscytowany, Sylwester (z tego miejsca pozdrawiam 🙂 ) jeszcze przed pierwszymi kryzysami. Wierzchołka naszej góry niestety nadal nie widać (i prawie do końca nie będzie 🙂 ). Po posiłku nad jeziorkiem ruszamy dalej, po 15 minutach mijamy całkiem spory wodospad, przy którym sporo turystów robi sobie zdjęcia i dalej w górę. Porośnięte trawą zbocza zostawiamy za sobą, od teraz wszędzie już tylko kamienie, a trasa z prostej ścieżki zmienia się w wiodącą w górę serpentynę. Sylwek łapie pierwsze kryzysy kondycyjne, ale nadrabia charakterem. Kiedy trzeba chwili wytchnienia robimy drobne postoje. Robimy zakręt za zakrętem i jednocześnie wysokość.
Koło 1000m słychać dosyć głośno huk samolotu. Zatrzymujemy się żeby go zlokalizować, niestety nic nie widać. Obserwujemy jeszcze chwilę niebo, ale stwierdzamy, że musiał już odlecieć. Nagle Sylwek pokazuje mi myśliwiec brytyjskiego RAF-u, przelatujący nad jeziorkiem nad którym jedliśmy śniadanie. Dopiero po chwili go słychać, więc zasuwał nieźle. Najlepsze jest to, że „z buta” byliśmy wyżej niż pilot odrzutowca 🙂
2-3 zakręty dalej wchodzimy na ostatnią prostą. Na jej początku musimy jeszcze ostrożnie przegramolić się przez pozostałości śniegu. Kilkaset metrów i w zasadzie jesteśmy na szczycie, który jest dosyć płaski. W oddali widać odstający schron turystyczny oraz coś na kształt kopca z kamieni, na którym znajduje się słupek symbolicznie oznaczający wierzchołek Ben Nevis. Szkockiego klimatu dodaje młody chłopak grający na dudach. To nie koniec atrakcji, gdyż chwilę po nas w akompaniamencie wspomnianego wcześniej muzyka, na szczyt dociera młody mężczyzna, który w ramach akcji charytatywnej na swoich plecach wtargał na szczyt 100kg obciążenia (dla zainteresowanych – link ).
Wreszcie i my świętujemy swój mały sukces. Ja kolejny szczyt do Korony Europy, Sylwester pewnie jeden z większych górskich wyczynów od ładnych paru lat. Jeszcze raz wielkie dzięki za Twoje towarzystwo podczas tej wyprawy! Chwila na odpoczynek i delektowanie się widokami. Potem powrót tą samą drogą, bez większych przygód, ale słońce daje w kość. Zejście zajmuje nam ok. 2,5 godziny + 3 kolejne na powrót do Edynburga. Mamy to!
Jeden komentarz
Pingback: