Maraton Pieszy Wojcieszów!
Mamy 2 kwietnia, więc nie jest to też primaaprilisowy żart. W sobotni poranek meldujemy się na starcie imprezy o wdzięczniej nazwie Maraton Pieszy Wojcieszów. Kilka lat temu atak na taki dystans byłby nie do pomyślenia, jednak okazuje się, że w miarę pokonywanych kilometrów apetyt na „coś więcej” rośnie. Od tygodnia śledziliśmy pogodę, więc śnieg w Wojcieszowie nie zdziwił nas ani trochę. Wspólną decyzją podjęliśmy się tego wyzwania.
Limit uczestników wydarzenia = 250 osób i faktycznie ludzi jest sporo. Równo o godzinie 9:00 startujemy! Naszym głównym celem jest ukończyć trasę w jednym kawałku 🙂
Pierwsze punkty kontrolne
Od startu do miejsca przybicia pierwszej pieczątki mija mniej więcej godzina. Ma miejscu czeka na nas organizator wydarzenia. Wszyscy jeszcze w wyśmienitych humorach, żarty, żarciki. Poruszony został temat letniej edycji imprezy, no ale nie po to tutaj przyjechaliśmy. Idziemy dalej.
Przy drugiej pieczątce meldujemy się 2 godziny i 40 minut od startu. Zagęszczenie ludzi na trasie znacząco spadło. Sprinterzy niczym strzała wydarli do przodu, my ze swoim tempem jesteśmy właśnie przy chatce koła łowieckiego gdzie znajduje się punkt, a mniej zaprawieni w boju dopiero podążają do tego miejsca. Drugi checkpoint zaliczony. Pani, która go obsługiwała mówi nam, że do tej pory przeszło tędy 57 osób, więc według naszej uznaniowej skali oceniamy swój czas jako „niezły” i maszerujemy dalej.
Villa Greta
5 godzin i 15 minut od czasu startu docieramy do Villi Greta gdzie znajduje się piąty, przedostatni, punkt kontrolny na dzisiejszej trasie. Poza pieczątką czeka na nas tutaj także ciepły posiłek. Zaserwowana zupa smakuje wyśmienicie. Jest to około 27 kilometr trasy i widać, że sporo osób zatrzymuję się na nieco dłuższą przerwę. My jednak po spożytym posiłku i niespełna 10 minutowej przerwie ruszamy w stronę mety. Kolejne 4 kilometry asfaltową drogą, więc narzucamy dosyć żwawe tempo. Do końca zostało nam niespełna 10 kilometrów, powoli uśmiech pojawia się na twarzach. Niby nic takiego, jednak wizja ukończenia pierwszego w życiu maratonu wprawia nas w pozytywny nastrój, który przyćmiewa zmęczenie. Z niecierpliwością wypatrujemy już miejsca, w którym zdobędziemy ostatnią pieczątkę dzisiejszego dnia.
Ostatni punkt kontrolny i meta
5 kilometrów przed finiszem i 7 godzin oraz 2 minuty od startu, na skrzyżowaniu leśnych dróg czaka na nas Pan z szóstą pieczęcią. Z daleka widzimy zaparkowane terenowe auto. Obok niego rozpalone ognisko i wylegującą się na leżaku postać, trochę jakby znudzoną. Podchodzimy bliżej, pytamy czy jest pieczątka. Pan potwierdza i jednocześnie oznajmia, że przed nami było zaledwie 25 osób! Oczywiście ta impreza to nie wyścig, ale mimo to taki news daje nam jeszcze większego kopa na ostatnie kilometry.
Rzut oka na zegarek, szybka kalkulacja w głowach i już wiemy, że wyjdzie nam około 8 godzin na pokonanie całej trasy. Ruszamy dalej, starając się utrzymać swoje tempo i powalczyć jeszcze przez te ostatnie minuty o cyfrę 7 „z przodu”. Idziemy równym krokiem, miejscami sporo błota, więc nie jest łatwo, ale chodziło się już w cięższych warunkach. Dochodzimy do asfaltowej drogi. To ostatnia prosta. Maszerujemy żwawo przed siebie, a w oddali widać już metę. Finalnie kończymy swój pierwszy maraton z czasem 08:03:17. Żaden z nas nie atakował jeszcze takiego dystansu w jednym przejściu.
Szczęśliwi wypijamy herbatę, strzelamy pamiątkowe foto i pakujemy się do auta.